Maraton. 42 km 195 m. Królewski dystans. Marzenie każdego biegacza.
W królewskim mieście Krakowie na tym właśnie królewskim dystansie rywalizowało ponad 5600 biegaczy co sprawiło, że 16. PZU Cracovia Maraton stał się największą biegową imprezą w Polsce detronizując Orlen Warsaw Maraton. Świetnie zorganizowana impreza, której trasa zaczyna się i kończy w samym sercu Starego Miasta, a prowadzi przez najważniejsze części Krakowa nie mogła obejśc się również bez naszych biegaczy. Mariusz, Sławek, Leszek, Paweł, Marek i Marcin podjęli wyzwanie i zmierzyli się z własnymi słabościami. Był stres debiutantów i walka o wynik starych wyjadaczy, byli nasi wspaniali kibice i była radość na mecie. Dziękujemy za emocje, wsparcie, doping i oddajemy głos naszym bohaterom.
Mariusz: „Pojechaliśmy do Krakowa na bieg, który nie był w ogóle w planach. Jednak po całkowicie nieudanych zawodach w Dębnie i namowie Sławka
podjąłem wyzwanie, by jeszcze raz zmierzyć się z maratońskim dystansem. Była obawa czy organizm zdąży się zregenerować po pierwszym biegu.
Treningi wskazywały jednoznacznie będzie ok. Pogoda, pogoda miała być zgoła odmienna od tego, co my zastali w Krakowie.
Z rana osiem stopni, słońce i powoli iść w górę. A okazało się, że tylko nad małopolska wisiał front z chmurami i było 4-5 stopni i padał deszcz. Jak bym wiedział, to bym wziął chociaż rękawiczki, bo podczas biegu palce u rąk zaczęły drętwieć i był problem z łapaniem kubków,
czy odsuwaniem zamka, by sięgnąć po żel. Bieg miał być prowadzony według negativ split a wykres ogóle go nie przypomina.
Początek szarpany widać, że z czasem biegłem coraz szybciej, na półmetku sporo energii do dalszej walki dali mi nasi wspaniali kibice „pozdrawiam”, jednak od 30 km było coraz wolniej a ból mięśni czworogłowych coraz bardziej przeszkadzał.
Wynik, jaki osiągnąłem to nie szczyt moich możliwośći, ale maks, na jaki w tej chwili mnie stać. Trzeba będzie więcej potrenować długich wybiegań i spróbować ponownie.”
Sławek: „Plan jaki miałem na ten maraton (a był to mój drugi start w kwietniu na tym dystansie) to przebiec poniżej 03h:30min. Pogoda nie najlepsza ale mi osobiście w sumie nie przeszkadzała. Biegło mi się dość dobrze, po 35km nie odczuwałem jakiegoś spadku mocy, więc udało się trochę przyśpieszyć 😉 Meta: 03h29min18sec. Zrobiłem co zaplanowałem i z tego jestem zadowolony:)”
Leszek: „Z mojego punktu widzenia Cracovia Maraton 2017 uznaję za udany.
Poprawiłem czas o 15 minut, zaliczyłem dystans poniżej 4 h. Dobrze, że nie było upału. Zacząłem jak poprzednio na tyłach i powoli wyprzedzałem wolniejszych biegaczy. Czasem było ciasno, ale od czego są pobocza i trawniki. Jak tylko pojawiał się „peacemaker” z czasem na plecach to dostawałem zastrzyk energi (albo ambicji) i musiałem go wyrzedzić. Tylko na ostanich 2-3 kliometrach dopadło mnie zmęczenie materiału. Ale tzw. ściany nie odczułem. Powolnym truchtem ale dobiegłem do końca.
Warto jednak wypunktować że:
1. długie dystanse przed startem owocują
2. doping rodziny i przyjaciół na trasie – super, dziękuję
3. pizza wieczorem przed startem – nie polecam, cały bieg siedziała mi na żołądku a dodatkowo wzmagała pragnienie
4. po biegu koniecznie masaż, ja prawie zasnąłem w trakcie 🙂
5. i uwaga !!! Maraton uzależnia. Już myślę o następnym 🙂”
Marek: „Co tu dużo pisać to był wspaniały bieg, a nasi kibice byli fantastyczni”. Jak zwykle musimy uzupełnić wypowiedź naszego skromnego kolegi. Marek debiutował na tym dystansie i „wykręcił” wspaniały czas 03:43:38!
Paweł: „Wspaniały klimat krakowski, doping co pare metrów, grupa #czeladzbiega na półmetku i mecie dodające skrzydeł, rynek … to najbardziej zapadło mi w pamięć bo trasa tak sobie, aaaaa no i deszcz i gość z kartką „pamietaj, że za to zapłaciłeś” 🙂”
Marcin: „To był mój debiut. Przygotowania przez kontuzję były chaotyczne. Właściwie to nie powinienem tego biegu biec ale … miłość (do biegania) nie zawsze idzie w parze z rozsądkiem i teraz nie żałuję. Przed startem pół nocy nie przespane, dwie kromki z dżemem, jednak długi rękaw bo zimno jak w psiarni i na start. Deszcz mi nie przeszkadzał wcale. Ogólnie nie biegło mi się źle choć noga dawała się we znaki szczególnie po 30-tym kilometrze pod górki. Tej sławnej ściany chyba nie było, po prostu z każdym kilometrem było wolniej ale ostatecznie udało się prawie osiągnąć cel. Celowałem w 4:15 skończyłem tylko półtorej minuty wolniej. Gdyby nie kontuzja myślę, że złamałbym cztery godziny. Jest więc motywacja na następny raz … zaraz powiedziałem następny??? 🙂)) Aha, ukłony dla naszych kibiców, nie spodziewałem aż tak głośnego dopingu, to naprawdę daje kopa, dzięki!!”
Czeladź Biega!