A do poduszki trochę o zmaganiach naszych maratończyków 🙂
Tak to już jest ten czas, przyszła jesień i do pokonania kolejne kilometry ulicznych tras biegowych.
Po kilku miesiącach przerwy od ostatniego maratonu trzeba sobie przypomnieć, jak wygląda walka ze swoimi słabościami.
Jest sobota rano, 09.09.17 czas na zebranie ekipy na wyjazd.
Po zabraniu Mariusza (nie brał udziału w biegu), Marka i Sławka udaliśmy się na weekend do Wrocławia na 35 PKO Maraton.
Bez większego pośpiechu lecą kolejne kilometry asfaltu naszych wspaniałych autostrad, w aucie trwają rozmowy o tym, kto i w jakiej jest formie.
Plan biegu został z grubsza narysowany, przedstawia się tak, że Marian dyktuje i pilnuje równego stałego tempa dla Marka. Sławek będzie biegł obok 🙂
Oczywiście nie obyło się bez zaskakującej sytuacji, ostatnio przy wyjeździe na maraton Dębno był fotoradar a teraz jeden z elementów karoserii.
Zaślepka relingów postanowiła opuścić swoje miejsce.
Po odebraniu pakietów i wypiciu Lecha Free (dla Mariana) wystartował drugi maraton.
Czas zaczął coraz szybciej nam uciekać a przecież przyjechaliśmy też na mecz Ekstraklasy Śląsk — Legia.
Szybko zjedliśmy obiad (one beer), zakwaterowanie i udajemy się na rynek do naszego znajomego, z którym idziemy na mecz.
Wiadomo, rynek, mecz, knajpy. Drugie piwo, trzecie piwo i 50 ml atmosferę zaczynało robić.
Zanim dotarliśmy na stadion, portfel był już lżejszy o kolejne 200 ml.
Mecz jak mecz, (czwarte piwo) Legia przegrała a chłopaki powoli, zaczynali się zastanawiać, kto jutro poprowadzi bieg.
Niedziela pobudka, ciężko jest wstać, a jak człowiek ma w perspektywie przebiegnięcie 42 km, to nie można być dobrych myśli.
Dobrze, że skończyło się tylko na sześciu piwkach i 250 ml.
Po początkowych trudnościach jakoś udało się pozbierać i ubrać na bieg.
Szybko udajemy się na start, gdzie jesteśmy umówieni z kolejnym członkiem naszej grupy biegowej #czeladzbiega Katarzyną.
Kasia debiutantka na tym dystansie, widać było lekko poddenerwowana, pobudzona będzie starała się dobiegnąć do mety.
Z tyłu głowy na pewno liczyła na jakiś fajny wynik, tylko trzeba pamiętać, bo ten dystans nie wybacza.
Start, tempo ustalone 5:30/km momentami trochę szybciej, po kilku kilometrach większość alko wyparowało i biegło się lepiej.
Ogólnie bieg bez większej historii, nikt z nas nie walczył o wynik, każdy tylko chciał go zaliczyć i ukończyć.
Dla Marka mocny trening przed połówkami w Krakowie i Katowicach.
A dla Sławka i mnie 3/5 bieg do korony maratonów, który chcemy zrobić w jeden rok. Mając w planach jeszcze dwa biegi na jesień, trzeba było zrobić to na spokojnie.
Na metę cała trójka dociera w planowanym czasem pomiędzy 3:50 – 4:00 h, pomimo powolnego biegu każdy zmęczony, kolana, mięśnie bolą.
Wychodzi brak biegania po twardym terenie, ostatnie treningi to z reguły były szutry i lasy.
Wracając wzdłuż trasy na kwaterę, spotykamy Kasię, która szybkim tempem i uśmiechem na twarzy pokonuje ostatni kaem do mety.
Fajna opcja, że po maratonie można było jeszcze się wykąpać i odświeżony wrócić samochodem do domu.
Po spakowaniu się i załatwieniu formalności zabieramy jeszcze naszą jedyną dziewczynę i całą piątką ruszamy w podróż powrotną.
A do kolejnego maratonu już coraz bliżej 24.09.2017 Warszawa.
I jak widać na listach startowych jest trzech śmiałków 🙂
/ relacja Marian 🙂