Rok temu udział w tej imprezie to same miłe wspomnienia. Świetna przygoda, świetna trasa, idealna pogoda więc nie dziwi fakt, że na tegoroczny wyjazd chętnych było dużo więcej 🙂 Ale czy na pewno było warto ? Czy wstawanie o 5:00 w niedzielę ma sens ? Przeczytajcie a się dowiecie.
Wspomniana pobudka wczesnym porankiem, szybka kawa, pakowanie torby i czas ruszać na miejsce zbiórki. Humory dopisywały więc wsiadamy do autokaru i jedziemy. Dojeżdżamy z zapasem czasu który niestety tracimy na znalezienia miejsca parkingowego bo ochrona Tauron Areny twierdziła, że autokarów nie wpuszczają 🙁 A jak się domyślacie nie jest łatwo zaparkować taką „maszynę”. Chwila strachu szybko się skończyła i możemy ruszać odebrać pakiety startowe. Poszło szybko i sprawnie więc koleją rzeczy emocje sięgnęły zenitu 🙂
Pora się szykować na upragniony start 🙂 Przebieranie, smarowanie, klejenie a nawet malowanie w przypadku płci pięknej bo przecież „co nie wybiegam to do wyglądam” to już sama przyjemność. Moment w którym wiemy, że teraz już nie ma odwrotu i pora uporać się z tymi 21 kilometrami 🙂 Fotki, uściski, siku, kupa to już chleb powszedni takich startów jednak zawsze przy tym czas leci i śmiechu cała masa. Nagle wybija 10:20 i z głośników nawoływanie do ustawiania się do stref startowych 😱😱 Ktoś ważniejszy stwierdził, że przyjemnością będzie stanie ponad 40 minut i czekanie na start. Fajnie w przypadku pogody ale przy deszczu to już nie będzie śmieszne. Przemyślcie to 😉 Wybija upragniona godzina startu. Słyszymy tylko odliczanie i wystrzał pistoletu. Na trasę właśnie ma ruszyć prawie 9000 osób stąd nie dziwi fakt truptania w miejscu i 30 sekundowych przerw między falami 🙂 Poszło gładko i jesteśmy już na pierwszym kilometrze. Kolejne kilometry mijają gładko a słońce świeci coraz bardziej. Tak, to słońce od którego ostatnio odpoczywaliśmy postanowiło akurat w niedzielę mocno grzać ☀️☀️ I to chyba był największy wróg tego półmaratonu 🙂
Na każdym kolejnym kilometrze widać było, że na bieganie to coraz więcej osób chęci nie ma 🙂 We mnie osobiście pękło coś na 13 km i już od tego momentu w głowie coraz mocniejsze przekleństwa pomieszane ze złością. Jednak okazało się, że najgorsze jeszcze mnie czeka. Pewnie doskonale znacie to uczucie kiedy masz coś w zasięgu ręki a nie możesz tego dotknąć ? Tak było z metą tego biegu. Od 18 km była w naszym zasięgu, słyszeliśmy te okrzyki, już większość myślała o końcu a tu jednak trzeba było jeszcze dokręcić kilometry. I to właśnie na tym odcinku najwięcej osób zwyczajnie słabła a nawet mdlała 🙁 Te ostatnie 3 kilometry kojarzą mi się tylko z sygnałami karetek ! Sam mocno zwolniłem bo jakiś lęk zagościł i wolałem dotrzeć do celu na własnych nogach. Później się okazało, że większość z nas podobnie zrobiła. W tym wszystkim nawet nie pamiętam kiedy pojawił się zakręt i wbiegłem na Tauron Arenę. Do samego środka gdzie znajdowała się meta i upragniony cel tego biegu 🙂
Finalnie mam dość mieszane uczucia. Bo to przecież Kraków który w zeszłym roku wywołał same pozytywne emocje a teraz jest jakiś niesmak. Może ta zmiana trasy która w mojej ocenie wyszła na gorsze, może dość wysoka temperatura a może zwyczajnie nie dałem rady i szukam wymówki ? Nie wiem. Wiem jednak, że większość miała na koniec mieszane uczucia. I wiem, że przyjadę tutaj po raz kolejny kiedy trasa wróci na stary tor 🙂 Jakaś wtedy lżejsza była 😉
I najważniejsze. Warto było ! Każda godzina i każda minuta to chwila która zostanie ze mną na zawsze i na pewno bym tego nie wysiedział na kanapie przed telewizorem.
Biegamy dalej bo przecież tego nie lubimy 😍😍