To chyba już tradycja, że jak mam w tym roku biegu wystartować w biegu to nadchodzi mroźny front z nad Kamczatki. Nie inaczej bylo i tym razem, a sms od organizatora „Uwaga na warunki pogodowe!” widziałem po raz pierwszy w historii 🙂 Z Żywcem, który uchodzi za jeden z najtrudniejszych albo nawet najtrudniejszy półmaraton w okolicy chciałem zmierzyć się już wcześniej ale jakoś się nie udawało. Na wspólną wyprawę dała się namówić tylko Magda i w takim duecie pojawilismy się na starcie.
Jako urodzeni optymiści zaczynamy zauważać plusy. „Przynajmniej nie pada” 😀 Odczuwalna -20 ale „drogi nie zaśnieżone” 🤣 „Co mają Kenijczycy powiedzieć”. Czas do startu spędzamy na rozważaniach czy założyć piątą bluzę, czy wziąć tylko jedną parę rękawiczek, gdzie schować butelkę z izotonikiem żeby nie zamarzł, no i próbujemy sobie zrobić selfie pożyczonym na tą okazję kijem 📸 ale okazuje się, że mistrzami selfie to nie zostaniemy.
Na starcie pojawia jeszcze ok 1400 takich szajbusów jak my, m.in. Sekcja Piaski (pozdrowienia :)) i przy tej okazji brawo dla organizatorów, którzy nie idą za trendem „na ilość”. Różnicę między tłumem 3500 ludzi na 10 km w Parku Śląskim widać gołym okiem. Właściwie po jednym kilometrze biegnie się już luźno,a nie komuś po piętach. Całą trasę mozna określić jednym słowem: „rollercoaster”, w górę, w dół, w górę, w dół i tak do końca ⬆️⬇️⬆️⬇️⤴️⤵️🔄, a najmocniejszy podbieg to 19 km trasy. Wysiłek rekompensują wspaniałe widoki jeszcze przymarzniętego jeziora i ośnieżonych szczytów. Naprawdę warto choć raz zmierzyć się z tą trasą i wydaje mi się, ze lepszy ten mróz niż słońce, które niejednego mogłoby tam wykończyć. Ponieważ to nie trasa na życiówki to potraktowaliśmy ten występ lightowo i spokojnie dobiegliśmy do mety na podbiegach wyprzedzając czasami po 20-30 osób, które się zagalopowały. Ukończono, medal odebrany, już tam nie wracamy, jest tyle biegów do przebiegnięcia 😉 ale polecamy gorąco.
Pisał Marcin, a towarzyszką niedoli była Magda. 🏃♂️🏃♀️💪🏅