SUPERMARATON GÓR STOŁOWYCH – TRASA ULTRA 54 KM

To jest coś o czym wielu marzy 🙂 Ten dystans, ten wysiłek i trud włożony w każdy trening. Panowie i Panie wielkie brawa 👏👏 Zresztą przeczytajcie relacje Mariusza 🙂

„Nadszedł czas, kiedy to trzeba pierwszy raz wystartować w biegu Ultra maratońskim, miejscem tego wydarzenia zostały Góry Stołowe. Jedno z ciekawszych miejsc w naszych nielicznych górach, o unikalnej charakterystyce skał niespotykanych w innych częściach kraju, a nawet europy.

Ten o to niepowtarzalny charakter przyciągnął wielu śmiałków, którzy musieli się zmagać na dwóch dystansach krótkim 21 km i dłuższym 54 km.

Zapisując się na dłuższy dystans, wraz ze Sławkiem zrobiliśmy kilka treningów biegowych po Beskidach, trzeba było zapoznać się z trudnym terenem, zbiegami, podbiegami i czasem, który na pewno wyniesie dużo więcej niż maraton uliczny.

Jak to często bywa, wszystkie plany treningi mogą być nic nie warte, jak dzień przed zawodami spotyka się cała grupa z czeladzbiega i popija piwo. Miało być w ciągu dnia jedno a jak wyszło to każdy widział 🙂

Na start zjawili się wszyscy punktualnie, jedni w lepszym stanie drudzy w gorszym, co oczywiście nie przeszkadza w tym, by wystartować. Początek biegu był prowadzony w spokojnej atmosferze, nie było planowanego żadnego szybszego tempa. Z każdym kilometrem stawka powoli się rozciągała, w końcu, gdy dotarliśmy do pierwszych trudności, jakim było strome i wąskie podejście, od tego momentu do aż około 16 km stawka biegaczy wiła się niczym wąż. Z kilkoma wyjątkami to nie dało się nikogo wyprzedzić, jak i być wyprzedzonym przez kogokolwiek.

Około 20 km uznałem, że tempo naszego wspólnego biegu ze Sławkiem i Michałem jest zbyt wolne i postanowiłem przyspieszyć, pożegnałem się w iście stylu angielskim, nawet nie zauważyli kiedy. Chłopaki dogonili mnie na 23 km tylko, że na Bufecie 2, który ja już opuszczałem. Do 30 km było bardzo dobre mocne tempo, aż nie zaczęły się pierwsze objawy skurczu.

Pomiędzy Bufetem 3-4 na stromych podejściach pojawiły się nowe miejsca, gdzie zaczęły łapać skurcze. Udało mi się z nimi walczyć, dostosowując tempo tak, by nie spowodowały one zatrzymania, biegnę wszędzie tam, gdzie pozwał teren, ale spokojnie. Bufet 5 (47 km), na którym liczyłem, że coś jeszcze zjem, a okazał się tylko wodopojem. Po tym małym rozczarowaniu jednak dotarło do mnie, że to tylko jeszcze kilka kilometrów i będzie meta. Na ostatnich zbiegach czy też zejściach kolano również zaczynało mocno doskwierać, odczucie jak by chciało wyskoczyć na zewnątrz. Zdecydowanie lepiej było, jak trasa wiodła pod górę. Ostatni kilometr trasy to pokonanie około 700 schodów na Wielki Szczeliniec gdzie przy świetnie położonym schronisku usytuowana została meta. Spodziewałem się, że końcówka będzie trudniejsza do pokonania, lecz bardzo szybko te schody minęły, w dużej mierze zawdzięczam to turystą i zawodnikom, którzy mocno dopingowali kolejnych biegaczy. Ostatnie metry to już duża wrzawa kibiców #czeladzbiega aż podskakiwałem z wrażenia, duże brawa dla was, że chciało wam się tyle godzin czekać na mecie na kilku wariatów.

Po pierwszych zawodach ultra na pewno będą kolejne to tylko kwestia czasu. Wiem, jak zachowuje się organizm po 50 km i śmiało, można spróbować coś dłuższego.”