Jest w Beskidzie Śląskim miejsce, które zwie się góra Równica. Tam według legendy diabeł Rokita chciał postawić młyn, w którym zamierzał mleć ludzkie grzechy na czarną mąkę, by ją potem rozsiewać po szerokim świecie…
A teraz do sedna 🙂
W sobotę odbył się długo przeze mnie wyczekiwany Bieg Rokity i Marsz Nordic Walking po Diabelskiej Równicy 2018. Zachwyty znajomych nad ubiegłoroczną edycją nie pozwoliły mi ominąć tej imprezy. Z samego rana wyruszyliśmy więc z chłopakami, czyli „Duchowym Bratem” Tomaszem i „Zdzierającym kapcie” Łukaszem w kierunku Ustronia. Tam dopadliśmy tuż przed startem Marszu Nordic Walking naszą Jolę i Rysia, którzy z resztą kijkarzy ruszyli na spotkanie z Rokitą. My do startu mieliśmy jeszcze godzinę. Po odebraniu pakietów i przygotowaniu do biegu pojawiło się legendarne już pytanie „czy brać kije?”
Ostatecznie zabrane przeze mnie i Tomka kije, bardzo się nam przydały. Podbiegi okazały się długie i miejscami strome, podobnie zresztą było ze zbiegami. Zdarzyły się na szczęście i płaskie fragmenty trasy. W każdym razie na nudę nie mogliśmy narzekać. Do tego oczywiście sympatyczni biegacze i nawet była okazja na trasie aby z turystą pogawędzić. Na mecie na wszystkich czekały diabelskie medale, pyszna kwaśnica i piwko. Dołączyli do nas również Rafał i Agata, którzy trasę pokonali w ramach marszu Nordic Walking. Trzeba przyznać, że potwierdziły się informacje o atrakcyjności Biegu Rokity. Organizatorzy umieścili zawody w pięknej stylowej Karczmie Góralskiej, wytyczyli wymagającą i urozmaiconą 14 kilometrową trasę oraz zadbali o jej dokładne oznaczenie. W pakietach wszyscy uczestnicy oprócz wody znaleźli pyszne ciasteczka i skarpety firmy MILENA z logo biegu. Jeśli dodamy do tego smaczny poczęstunek po biegu, miłą atmosferę i świetną organizację, to nie wypada nic innego, jak tylko polecić ten diabelski bieg.
relacja – Iza 🙂