Jak to cudownie, że jako biegacze mamy taki ogromny wachlarz możliwości doprowadzenia swojego organizmu do totalnego zakwaszenia, tętna do granicznych wartości oraz bardzo głębokich przemyśleń ” co ja tutaj k…a robię??” 🤔🤔😀
Asfaltówki, crossy, biegi górskie…do żadnych z tych kategorii nie można zaliczyć Eliminatora. On jest jedyny w swoim rodzaju. Ogólnie to bieg poleca na czterokrotny wbiegnięcie na Czantorię…Ale jest i haczyk. Mianowicie po każdym wbiegnięcie 25% kobiet i mężczyzn zostaje wyeliminowanych z dalszego startu. Także z jednej strony jest radość, gdy się człowiek dostaje do kolejnego etapu, ale z drugiej strony szybko przychodzi myśl „drugi raz….serio??”.
Gdy jechałam do Ustronia sądziłam, że oprócz Michał Gwóźdź to nikogo nie będzie znajomego. A tu przed startem oczy miałam jak 5zł: Lecymy Durś, Harpagan Sosnowiec, Andrzej Biegi Rogożnik…miałam wrażenie, że sami mega życzliwi znajomi są wokół mnie 😍😍😍 Jesteście super.
Ja na starcie zakładała jedno wbiegnięcie (chociaż uważam to za nadużycie słowne – 1km w 19 minut 23 sekundy 😁😁😁). Zaskoczenie było mega gdy okazało się, że załapałam się na drugi etap. Gdy schodziłam na start, panowie już startowali drugi raz. Michał oczywiście w tej grupie również był. Przy drugim starcie kobiet niestety pogoda się mega pogorszyła. Mocny wiatr (niestety nie w placy) i deszcz dały w kość. Na szczycie odebrałam medal i z ciepłą herbatą schodziłam na dół. Po drodze minęli mnie panowie na trzecim podbiegi, z którym również zmagał się Michał – ma facet moc ☺.
To są takie zawody w których uświadamiasz sobie, że 1700 metrów to czasami bardzo daleko, szczególnie przy nachyleniu terenu 27% bez żadnych wypłaszczeń. Organizacyjnie super, szczególnie , że organizują to ludziki od „Biegu Rzeźnika”.
relacja Madzia Oleszek