Kanclerz Leśne Run Śląsk 2019 – wiosna

Dziś w Zabrzu stawiłem się jako jedyny reprezentant Czeladź Biega. Jakoś tam zachciało mi się pobiegać po lesie. W chwili szaleństwa zapisałem się na 10 km a przecież ja tak nie lubię pętli…

No nic trudno – trzeba biec. Plan był prosty – lecę z całych sił jak szalony 🙂. Zaraz po starcie staram się go realizować. Udaje się przez cały… 1 km. Potem jakoś nogi palą i tak sobie myślę jakie piękne widoki zwolnię pooglądam sobie co się będę spieszył? I tak człapię to pierwsze kółeczko uważnie stawiając nogi bo raz w ostatniej chwili wielkim susem omijam wiosenny prezent pozostawiony przez jakiegoś konika. Tak na 4 kilometrze złapałem się na tym, że sam ze sobą się spieram w myślach. „Eeee no zmęczony jestem już chyba zwolnię”. „Nie no weź do dopiero 4 km co ty gadasz jakie zwolnię?”. „Nie no nogi mnie bolą..”. „Nie ma że boli – chciałeś biec? To biegnij”. Hmmm czy to nie jest już początek choroby psychicznej?

Trasa dosyć trudna – bywa błotko – śliskie kamyczki czasem jakieś gałęzie. Tak sobie biegnę w większej grupce zbliżając się do 5 km. I nagle tadam – nie ma nikogo – wszyscy zniknęli. Jak to gdzie oni są ? Aaaa to szczęśliwcy oni już na mecie. I co teraz sam w wielkim lesie? A jak mnie jakiś zwierz dopadnie i zje? Dopadł mnie ale nie zwierz tylko Adi (tak miał napisane na koszulce). Ufff dobra jest nie jestem samotny. Tak sobie biegniemy tzn. ja podążam tropem Adriana ale nie ma opcji żebym się zbliżył. Nogi bolą – w sumie to bym już chętnie dobiegł do mety. Po pokonaniu błota na 8 kilometrze, ominięciu min przeciwpiechotnych i przeskoczeniu pułapki z gałęzi już widzę metę. Ufff jak dobrze. Zerkam do tyłu czy muszę przyspieszać – ale nie – dystans jest dość duży. Wbiegam w końcu na metę szczęśliwy że dobiegłem – oczywiście gratuluję Adrianowi, którego dopaść nie byłem w stanie. Jeszcze za mną przybiegł kolejny biegacz, który opowiadał jak od 6 km cały czas sobie myślał o mnie „a spokojnie nie wytrzyma na błotku i podbiegu” ale jak stwierdził nie doczekał się – cały czas biegłem równo 4:30 i nie chciałem paść.

Podsumowując – bieg bardzo przyjemny – tereny leśne, które aż się proszą żeby trochę pobiegać. Mimo słabszego dnia udało się ukończyć 10km z dosyć przyzwoitym wynikiem 🙂

relacja Łukasz Kaszuba

Leśne Run