W tym roku #czeladzbiega reprezentowali Leszek i Ja.
W moim przypadku był to „weekend w Stolycy”. Przyjazd w piątek wieczorem, zwiedzanie w sobotę i start w niedzielę. Zaraz potem powrót do domu 😉
W sobotę – szok! Rano niewiele powyżej zera i… śnieg! Drobny, przechodzący potem w deszcz. Zimno i mokro. Bleee…
Odbiór pakietu na błoniach Narodowego. Szkoda, że nie na stadionie jak w zeszłym roku…
Kolejny szok w niedzielę – od rana piękna pogoda. Chłodno ale słonecznie. Idealnie do biegania.
No to zaczynamy. Hymn i start. Trasa wydaje się fajniejsza niż rok temu. Bardziej „zbita” w Centrum Warszawy.
Wydaje sie tylko. Ulica Tamka na 33km to masakryczny podbieg a Starówka na 35km to jednak nie to co Starówka w zeszłym roku na bodajże 5km, gdzie przybijasz z uśmiechem „piątki”. Tu masz już wszystkiego dość. Meta. Chcę umrzeć. Bardziej niż na poprzednich maratonach. 😜
Ogólnie większych zastrzeżeń nie mam. Ale w porównaniu do zeszłego roku w moim odczuciu było tak jakoś… bez klimatu. Niewiele kibiców a na największe uznanie zasługują sympatyczni wolontariusze i pozdrawiające nas staruszki na przystankach.
Czy skuszę się w przyszłym roku? Trzeci raz? Raczej nie, ale na pewno warto tam wystartować choćby raz.
relacja Paweł Mrcht