18. PZU Cracovia Maraton

Cel był jeden. A właściwie dwa. Ukończyć maraton oraz wbiec na metę z uśmiechem na twarzy. Przynajmniej tak wszystkim mówiłem. Nikomu się nie przyznałem przed startem (by nie zapeszać), ale miałem również ogromny apetyt na złamanie bariery czterech godzin. Kluczem do sukcesu miała być obrana przeze mnie taktyka. Zacząć spokojnie i biegnąć jednym, jednostajnym tempem, tak aby na 30 kilometrze mieć średnią ok 5:40 min/km. Pamiętałem słowa Paweł Madetko, że maraton zaczyna się tak naprawdę 12 km przed metą.

Wtedy miałem spróbować zaatakować. Oczywiście pod warunkiem, że będę miał jeszcze siły. Zgodnie z postanowieniem pobiegłem Gallowayem. Robiąc co jakieś 1,5 – 2 km przerwy na krótki max 30 sekundowy marsz kalkulując po drodze tak, aby robić sobie przerwy głównie przy strefach nawadniania i punktach odżywczych. W ich trakcie na spokojnie szprycowałem się czekoladą, izotonikami, wodą i żelami. Z punktu widzenia debiutanta była to dla mnie metoda bardzo bezpieczna i gwarantująca ukończenie biegu. I jak się okazało bardzo skuteczna.

Mimo chłodu i padającego deszczu biegło mi się zaskakująco dobrze. Systematycznie podkręcałem tempo. Na 30 km miałem średnią 5:30 min/km (czyli o 10 sek lepszą niż zakładałem). Do tego czułem się w tym momencie rewelacyjnie. Zero zmęczenia. Galloway poszedł w odstawkę i zacząłem finiszować. W końcu to „tylko” 12 km do mety. Bułka z masłem 😂. Grzałem ile fabryka dała mijając wielu, coraz bardziej słabnących biegaczy. Na 38 km miałem już średnią 5:26 min/km. Ale w tym momencie skończyło się paliwo. Nogi powoli zaczęły odmawiać współpracy. W którymś momencie złapał mnie skurcz. Zwolniłem. I tak już wynik miałem w kieszeni. Nie było ciśnienia. Minuta w tą czy w tamtą. To już nie miało znaczenia. Ostatnie kilometry pokonałem delikatnie truchtając. Z ogromnym bananem na twarzy wpadłem na metę, ale i jednocześnie poczułem ulgę, że to już koniec. Czas: 3:52:24 h. Średnia: 5:29 min/km.

Zająłem 2099 miejsce na 5100 startujących. Klasyfikacja i tak nie ma znaczenia. Radość jest ogromna, bo ukończyłem królewski dystans, który był dla mnie do niedawna czymś niewyobrażalnym i poza zasięgiem moich możliwości. I do tego w tak świetnym stylu.

Miesiące przygotowań. Sporo wyrzeczeń. Do tego jakaś dieta (dżem odstawiam na dłuższy czas). Wszystko to przyczyniło się do osiągnięcia ogromnego sukcesu. Pokonałem kolejną granicę swoich możliwości i wytrzymałości.

Serdeczne dzięki za słowa wsparcia i gorący doping wszystkim, którzy w niedzielę trzymali za mnie kciuki. A zwłaszcza ekipie #czeladzbiega: Adze z dziećmi, Markowi i Tomkowi, którzy na trasie biegu gorąco mnie motywowali.

I podziękowania dla najbliższej rodziny za wyrozumiałość i cierpliwość w stosunku do mnie i mojej pasji.

Słowa uznania dla wszystkich, którzy w tych dość trudnych warunkach musieli się zmierzyć z trasą. Zwłaszcza dla debiutantek: Mariola za jej niesamowity, wręcz kosmiczny wyczyn (3:40:20 h), oraz dzielnie walczącej Izabella Czelladzka. Z kolei Łukasz Schabek biorąc udział w dzisiejszym biegu zdobył jednocześnie Koronę Maratonów Polskich !!!

A do tego kilka osób poprawiło swoje życiówki jak np. Łukasz Nowak (jeszcze raz serdeczne dzięki za odebranie pakietu).

Choć po biegu napisałem „nigdy więcej” i choć nogi mnie bolą jak diabli to wiem, ze kiedyś znowu stanę na starcie maratonu…Może w przyszłym roku? Warszawa? Wroclaw? a może…Boston? 😛

relacja Grzegorz Klejszta