7. PKO Nocny Wrocław Półmaraton

Półmaraton we Wrocławiu cieszy się dużym zainteresowaniem wśród biegaczy. Wielu znajomych wspominało, że jest to wyjątkowy bieg dlatego na początku roku postanowiłem zapisać się żeby zobaczyć czy faktycznie to wydarzenie jest takie wyjątkowe.

W tym roku Wrocław powitał nas (mnie jako reprezentanta czynnego Czeladź Biega oraz moich najdzielniejszych kibiców – żonę i dzieci) upałem. W dzień startu żar lał się z nieba niemiłosiernie. Nie mogliśmy jednak nie udać się na zwiedzanie miasta. Łupem naszym padła przejażdżka promem, wizyta w zoo (udało się zaliczyć Afrykarium !) oraz niezliczona rzesza rozsianych po całym mieście krasnali. Wieczorem czułem się jakbym już był po biegu 🙂 A tu trzeba dopiero 21 km zrobić. Tuż przed startem niebo się zachmurzyło i w oddali słychać było grzmoty. Jednak organizator skutecznie odwrócił naszą uwagę od pogody. Oprawa startu była imponująca. Kłęby dymu nad linią startu plus ognie plus płonący znicz olimpijski dały świetny efekt. Tuż przed startem na wprost nas niebo rozświetliła potężna błyskawica – komentarze biegaczy były w postaci – nie no szacun dla organizatorów żeby coś takiego załatwić … 🙂

W końcu jest upragniony start. Sam start podzielony był na strefy. Ja startowałem z drugiej strefy (zielonej) 3 minuty po pierwszej (czerwonej). Każda strefa miała własny start ze wspomnianym dymem i fajerwerkami.

Pierwsze kilometry to czysta przyjemność. Bieg po pięknie oświetlonym moście z tłumem kibiców niewątpliwie był niepowtarzalnym przeżyciem. Nogi niosły same. Niestety w tym czasie zaczął padać deszcz. Mimo to pierwsze 5 km mija szybko – na tyle szybko że pierwszy punkt z wodą omijam. Decyduję że skorzystam z kolejnego na 10 km. I tak też robię. Dalej do 10 km biegnie mi się bardzo dobrze. Od około 7 km wokół widzę tylko biegaczy z czerwonymi numerami – jest dobrze dołączyłem do pierwszej grupy 🙂 Około 12 km moje tempo jednak zaczyna nieznacznie spadać. Powodem jest zmęczenie ale chyba głównie fakt że zaczynamy biec głównie po kostce brukowej poprzecinanej torami tramwajowymi co w połączeniu z deszczem zapowiada tylko jedno – upadek. Jakoś nie mam ochoty przytulać się do ziemi więc naturalnie zaczynam biec ostrożniej – czyli wolniej. Po drodze widać tłumy kibiców – chwała im za to – bo pogoda nie była dobra. Przybijam często piątki (no bo jak tu nie przybić dzieciakom które mokną tylko po to żeby nam bić brawo?). Około 18 km zaczynam czuć trudy całego dnia. Temperatura ciągle jest wysoka a deszcz tylko potęguje odczucie duchoty. Ale w końcu to już blisko – trzeba biec !

Tabliczka z napisem 20 km pobudza mnie do przyspieszenia a widok stadionu uskrzydla. Przyspieszam na finiszu i wpadam z zakrętu na stadion…. i o mały włos nie wywijam orła – stadion ma nawierzchnię żużlową co po godzinnej ulewie i tysiącu stóp oznacza jedno – błotnista kąpiel. Jakimś cudem utrzymuję się w pionie już i spokojniej pokonuję ostatnie 50 metrów. Jest meta ! Szybki rzut oka na zegarek – założony cel został osiągnięty.

Impreza faktycznie jest wyjątkowa. Bieg w nocy po oświetlonym Wrocławiu robi wrażenie a oprawa na stadionie była imponująca. Warto było wybrać się na ten bieg. Dziękuję rodzinie że dzielnie trzymali za mnie kciuki i czekali w nocy aż dobiegnę do mety 🙂

relacja Łukasz Kaszuba

Wrocław półmaraton