V Festiwal Biegu Rzeźnika

W ubiegły weekend odbył się V Festiwal Biegu Rzeźnika. W ramach tej imprezy jest organizowanych kilka biegów górskich, których trasy wiodą po bieszczadzkich łąkach i lasach. Ja, Mariola i Renata postanowiłyśmy pokonać Rzeźniczka, czyli 28 km z sumą zbiegów i podbiegów +1060/-1180.

Nasz bieg odbywał się w sobotę, więc do Cisnej przyjechałyśmy już w piątek, aby mieć czas na przygotowanie się do startu. Już w czasie podróży śledziłyśmy przez internet zmagania Mariusza i Sławka z trasą Rzeźnika, która okazała się być dla wielu uczestników wręcz mordercza. Musieli się oni zmierzyć nie tylko z bardzo trudnym osiemdziesięcio kilometrowym dystansem, ale też burzą i ogromną ilością błota, które skutecznie utrudniało im bieg. Po przyjeździe do Cisnej, razem z Agnieszką długo wypatrywałyśmy na mecie naszych biegowych kolegów. Ku naszej radości zjawili się wreszcie cali i zdrowi, choć bardzo zmęczeni, a my udałyśmy się na naszą kwaterę.

Poranne przygotowania do biegu jak zwykle były podszyte odrobiną strachu i niepewności przed nieznaną trasą, której profil wyrysowany na numerach startowych niewiele nam mówił. Start Rzeźniczka wyznaczony był w Solince, dokąd dowieziono nas z Cisnej kolejką wąskotorową. Ten przejazd był uroczym wstępem do biegu. Jadąc w otwartych wagonach podziwialiśmy widoki i witaliśmy budzących się turystów na polach namiotowych położonych w sąsiedztwie torów. Słońce nieśmiało przedzierało się przez chmury, a my staraliśmy się odgadnąć czy nas na trasie zmoczy deszcz, czy raczej pot. Ostatecznie mieliśmy szczęście, bo nie było ani deszczu, ani prażącego słońca. Pierwsza część biegu, to było 16 przyjemnych kilometrów głównie po leśnych dróżkach. Większość tego dystansu można było biec, ale miejscami wąskie ścieżki utrudniały wyprzedzanie i gdzieniegdzie pojawiało się błoto. Ostatni zbieg przed punktem żywieniowym w Roztokach był długi i wyczerpujący. Za to na punkcie czekali na nas nie tylko troskliwi wolontariusze, ale także wspaniale zastawiony stół z przekąskami i napoje do wyboru do koloru. To było bardzo miłe kilka minut oddechu, po których zaczynała się druga część biegu. Na „dzień dobry” ostre podejście. Większość biegaczy powoli wspinała się stromym zboczem i tu pierwszy raz naprawdę przydały mi się kije. Dzięki nim, tą i kilka następnych górek pokonywałam wyprzedzając wiele osób. Z każdym kilometrem na trasie przybywało błota. Początkowo nie było ono bardzo uciążliwe, jednak ostatnie kilometry to istne bagno, które skutecznie spowolniło mój bieg, gdyż w przeciwieństwie do Marioli, nie opanowałam jeszcze sztuki zbiegania po stromych błotnistych zboczach. Na szczęście moje zmęczone nogi doniosły mnie w końcu nad rzeczkę, gdzie pozostawało tylko przejść przez mostek i sprint do mety.

Ostatnie metry pokonywaliśmy witani przez oklaskujących nas kibiców, a na mecie czekali na mnie nasi „Rzeźnicy” wraz z Agnieszką, oraz Mariola i Renata, które przybiegły wcześniej. Trzeba przyznać, że Rzeźniczek nas zmęczył. Wymagająca trasa pokryta sporą ilością błota sprawiła, że na finiszu poczułyśmy nie tylko radość z biegania, ale też prawdziwą satysfakcję. Ucieszył nas również bardzo sukces Marioli w postaci szóstego miejsca w kategorii wiekowej. To nie lada wyczyn. Brawo Mariola! Po umyciu ubłoconych butów w rzece i zmianie garderoby,oklaskiwałyśmy start biegu „Dycha na jeleni skok” w którym startował Andrzej, pracujący wcześniej jako wolontariusz na punkcie żywieniowym w Roztokach. Jak się później okazało, świetnie się spisał.

Po tej pięknej przygodzie w Bieszczadach oczywiście mamy apetyt na więcej. Na więcej gór, lasów, pól i łąk. Na trudne podbiegi i zbiegi. Na słońce i deszcz i wszystko to co ze sobą przyniosą. Na niezwykłą atmosferę, którą tworzą wszyscy uczestnicy radując się bliskością przyrody i dzieląc swoją pasją. Biegi w górach to coś pięknego, nieprzewidywalnego i wymagającego. Dla mnie żaden asfalt tego nie przebije.

relacja Iza